Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
wrotek
Pysiaczek
Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Epping Forest
|
Wysłany: Nie 11:59, 28 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Damian, wiem o tym
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Kaban
Odświeża forum co sekunde!!
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: Center Of The Universe
|
Wysłany: Nie 13:15, 28 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Hehe no to mnie uspokoiłeś.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
chudzi_aty
Początkujący Forumowicz
Dołączył: 15 Sty 2006
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z twojej starej:)))
|
Wysłany: Nie 13:24, 28 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Ja dla przykladu docenilem st.anger po trzech latach od wydania, macie jeszcze troche czasu . Chlopaki z metaliki zrobili swoje i na moje zrobili to dobrze, nie ma na tej plycie az wiele innowacyjnosci ale jest kawalek dobrego metalu z ktorego mozna sie wiele nauczyc. Jezeli chodzi o perkusiste moze nie jest wirtuozem ale potrafi sprawic by riff byl bardziej miesisty (z gory przepraszam za bledy ort czy styl)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
GanJa
-pr0-SPAMer-
Dołączył: 10 Kwi 2006
Posty: 447
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 2/5 Skąd: Koniec Świata
|
Wysłany: Nie 17:02, 28 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Wrotek jest chyba uczulony na Metallice, wspomnienie przy nim o Metallice jest jak wymachiwanie czerwoną płachtą przed bykiem ...yyy czy coś ...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez GanJa dnia Nie 17:06, 28 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
GanJa
-pr0-SPAMer-
Dołączył: 10 Kwi 2006
Posty: 447
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 2/5 Skąd: Koniec Świata
|
Wysłany: Nie 17:19, 28 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Metallica nie raz już pokazała na co ich stać, "dosięgała szczytów" (?) przez co fani mają wygórowane wymagania (no i w sumie co się dziwić) tylko że nie da się całe życie być na szczycie, czasem trzeba się odbić żeby znów się wznieść. Dla mnie Metallica to Metallica nie ważne czy stara czy nowa zawsze Metallica, niemal na każdej płycie są jakieś kawałki które i się podobają, nawet na St.Anger. Każdy zespół ma jakieś słabsze płyty tak samo jak każdy ma swoich anty-fanów i fanów.
Tzn "Jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził" ;p
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Flower
Forumowy ZIOM
Dołączył: 12 Mar 2007
Posty: 224
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: z dupy
|
Wysłany: Nie 20:46, 28 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
GanJa napisał: | Wrotek jest chyba uczulony na Metallice, wspomnienie przy nim o Metallice jest jak wymachiwanie czerwoną płachtą przed bykiem ...yyy czy coś ... |
Dla byka nie ma znaczenia czy machasz mu zieloną, czerwoną, żółtą czy sraczkowatą płachtą... On widzi w kolorach podobnych do czerni i bieli.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaban
Odświeża forum co sekunde!!
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: Center Of The Universe
|
Wysłany: Nie 21:55, 28 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
To taka metafora była, więc fakt, iż byk reaguje na ruch a nie kolor jest raczej mało istotny w tym przypadku.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
wrotek
Pysiaczek
Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Epping Forest
|
Wysłany: Pon 18:09, 29 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Flowerrowi zawszę cosi sią nię podoba
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaban
Odświeża forum co sekunde!!
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: Center Of The Universe
|
Wysłany: Czw 15:09, 09 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Siedem wcieleń Szalonego Kapelusznika.
Tytułem wstępu pragnę zaznaczyć, iż Opetha lubię i szanuję, więc niniejsza recenzja (podobnie, jak i moje pozostałe wynurzenia natury okołomuzycznej) z pewnością będzie na bakier z obiektywizmem.
Przyznam się bez bicia: cholernie obawiałem się nowego albumu. Niby minęły trzy lata od poprzedniej płyty i apetyt rósł do niebotycznych rozmiarów; niby wiedziałem, czego można się spodziewać po Opeth... ale cóż, jednak lęk mimo wszystko z iście maniakalnym uporem towarzyszył oczekiwaniu. Koniec końców wszelkie stany lękowe i wybitnie niekomfortowe poczucie niepewności szlag trafił. Oj trafił, trafił. Z impetem godnym herkulesowej maczugi. „Watershed”, bo taki oto intrygujący tytuł nadano płycie, jest swoista kompilacją ostrej, bezpardonowej rzeźni okraszonej growlem z melancholijną i ciepłą stylistyką znaną ot choćby z prześwietnego „Damnation”. Kto Opetha zna, ten rychło zmiarkuje, iż powyższe zdanie doskonale odzwierciedla styl obrany przez Åkerfeldt’a i jego załogę. Takoż i „Watershed” jest konsekwetną kontynuacją stylistyki obranej jeszcze za czasów współpracy z Stevenem Wilsonem. Jest jednak coś jeszcze, ot taki nader przyjemny bonus. Lecz o tym za chwilę.
Album otwiera ckliwa kompozycja „Coil”. Cóż, nie jestem zwolennikiem witania słuchaczy tego typu „wstępniakiem”, jednak... niech mnie kule... „Coil” sprawdził się w tej roli znakomicie. Sam utwór niejako zapowiada liczne podróże w rejony sentymentalne zawarte na „Watershed”. Na uwagę zasługuję gościnny udział Nathalie Lorichs (prywatnie związanej z nowym bębniarzem kapeli, Martinem Axenrotem). Ciepła, bardzo przyjemna barwa głosu wprowadza do utworu poczucie rozmarzenia.... Bardzo przyjemne doświadczenie, choć trwające zdecydowanie za krótko (w sam raz na listy przebojów).
Drugi utwór rozpoczyna słynną opethową masakrę, która zrazu zdaje się przywodzić na myśl stylistykę doom metalową. Jest ciężko, jest duszo, jest gęsto, masa mięcha.
Kompozycja nr 3... „The Lotus Eater”. Pierwszy symptom owego dodatku, o którym wspominałem. Świetne riffy, genialne wokale (jak ty to u diabła robisz, mości Åkerfeldt?!). dodajmy teraz pokaźną chochlę groteski, absurdu... Otrzymamy wykrzywiony obraz rodem z przyjęcia u Szalonego Kapelusznika. Polecam.
„Burden” – piękna kompozycja, ostatnie trzy utwory – cóż tu dużo pierdzielić – toż to typowe dla Opetha specjały ze szczypta umiłowanej przez mą skromną osobę groteski.
Tyle, jeśli chodzi o recenzję. Krótko i rzeczowo. Polecam. Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba.
Ocena: Tłuuuuuuuustaaaa dziewiątka.
PS Growl Mike’a jest niemiłosiernie głęboki i najzwyczajniej rzecz ujmując zajebisty.
PPS Opeth zatrudnił nowego, wspomnianego wcześniej pałkarza. To, co ten facet wyczynia podchodzi pod chorobę psychiczną. Napierdziela kombinacje alpejskie aż miło, choć i rzecz jasna finezją także uwielbia się popisać. Cóż wiecej dodawać – ot, typowy technik z genialnym wyczuciem stylistyki.
"Coil" – 3:10
"Heir Apparent" – 8:50
"The Lotus Eater" – 8:50
"Burden" – 7:41
"Porcelain Heart" – 8:00
"Hessian Peel" – 11:26
"Hex Omega" – 7:00
(Tracklista dotyczy wydawnictwa podstawowego)
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kaban dnia Pią 21:01, 13 Lut 2009, w całości zmieniany 8 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
wizardscrown
Forumowe nic :P
Dołączył: 25 Sie 2008
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5
|
Wysłany: Pią 23:51, 17 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
płyta trzyma poziom i klimat... reszta wychodzi z przeszlości...to po co dodawac ze zajebista? chociaż Blackwater park to jednak dla mnie był szczyt ... ale i tak jest zajebista.
tam u góry widac dyskusje na temat Metallicy ... D.M. to dobry przykład na chwalenie dnia przed zachodem słońca ale i tak nie jest zajebista.
(taki offtop. ma ktoś może film Brucea Dickinsona "chemical wedding" ?)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaban
Odświeża forum co sekunde!!
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: Center Of The Universe
|
Wysłany: Nie 14:42, 23 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Od dziecka powtarzano mi, bym zawsze, ale to zawsze zaczynał wszystko od początku, od samego źródła, tak, by pięknie zaakcentować ciąg przyczynowo-skutkowy i tego typu smaczki. Ale ja jestem niemiłosierny cwaniak i cyniczna świnia, więc z satysfakcją plwam na powyższe wytyczne. Takoż i ta recenzja nijak będzie się miała do poprawności koncepcyjnej, chronologii etc. Śnieg oblepia zmarznięte lica. Ach, pora ta zaiste wyborna by posłuchać „The Black Halo” made by Kamelot.
Wspomniałem we wstępie o koncepcyjnej poprawności. Oto śpieszę z wyjaśnieniami. „Czarny nimb” to bowiem ni mniej, ni więcej kontynuacja przesłodkiego krążka „Epica” z roku 2003, więc aby w pełni zachować jakąś tam recenzencką konsekwencję, winienem pierwej polecić właśnie „Epicę”, by nie doszły mnie później słuchy na te modłę: „Łot, i posłuchałem/am sobie ale nic nie rozumiem, co to za Ariel, co to za Helena”. Krótko – pod kątem fabuły oba krążki czerpią pełną gębą z „Fausta” Goethego. Już wszystko jasne? Jeśli tak, to przejdźmy to meritum.
Z góry uprzedzę, iż nie mam zamiaru rozpieprzać każdej kompozycji na cząstki elementarne, by przyglądać się im dociekliwym, acz z lekka ślepawym okiem. Nie widzę w takim postępowaniu najmniejszego sensu, gdyż łacno można w ten sposób zatracić najważniejszą ideę „The Black Halo”. A jakaż to idea? Uwaga, fanfary, sratata! KLIMAT. Oj tak, klimat płyty to bardzo popularne słowo, pretendujące ostatnimi czasy to nadrzędnego środka wartościującego dany album. Niech mnie jednak kule biją tudzież gęś zasadzi kopa, jeśli ta płyta owego specyficznego, niepokojącego klimatu nie posiada. Zaprawdę, nie mam pojęcia jak wyglądała praca w kamelotowym studio, ale udało im się stworzyć swoiste opus magnum, czerpiące zarówno z poprzednich dokonań, jak i wyznaczające nowy kierunek w twórczości zespołu. Power metal + spora dawka progresywnych rozwiązań? Och, jak dla mnie czysta rozkosz.
Teraz słów kilka o samej płycie. W porównaniu z „Epicą” (wybaczcie, lecz takie porównania są nieodzowne, gdyż traktuję obie płyty jako swoista dylogię) „Czarny nimb” jest zdecydowanie bardziej ostry, niepokojący, mniej słodki i patetyczny. To co na „Epice” było cukierkową balladą (podkreślam – cukierkową nie oznacza w żadnym wypadku złą), na opisywanym krążku staje się kunsztowna perełką czerpiącą ot choćby z liryków minstreli („Abandoned”). Na charakter płyty wpłynął rzecz jasna rozwój fabuły – bohater wszak popada w coraz większe szaleństwo, pada pod jarzmem własnego pożądania.
Album otwiera świetny koncertowy killer „March of Mephisto”, w refrenach którego udziela się gościnnie Shagrath z Dimmu Borgir. I wiecie co? Owy duet wokalny Khana i Shagratha wypada przewybornie. Dalej mkniemy przez “When the Lights Are Down” (toż to geniusz!) by utrafić na typowy kamelotowy przebój (zwieńczony teledyskiem). Nie będę się wdawał w niuanse fabularne, wspomnę jeno o fakcie spotkania z pewna nadobną dziwożoną... Dziwożoną, której głosu użyczyła równie nadobna, Simone Simons. Pozostałe kompozycje to także przesłodka rozkosz na me uszy – mam nadzieję, że być może kiedyś także Wasze. Nawet króciutkie interludia mają w sobie potężny ładunek „klimatotwórczy” (zapachniało geografią). Na uwagę zasługuje szczególnie „Interlude III (Midnight - Twelve Tolls For A New Day)” przechodzący w piękną kompozycję „Serenade”. Drobne śnieżne paprochy miotane przez podmuchy zapalczywego wiatru, gotycka aura miasta pogrążonego w celebrowaniu Nowego Roku. I to niepokojące „Happy New Year”, które słyszymy pośród okrzyków gawiedzi i symfonii miejskich dzwonów...
W ramach podsumowania jeno kilka słów: „The Black Halo” to płyta nie tylko dla fanów cięższych brzmień. Ba! Można ja puścić nawet przy choince racząc się karpiem. Dla mnie rzecz naprawdę wyjątkowa, poza wszelką oceną. Dlatego też oceny nie będzie, figa z makiem. Niech przemówi Muzyka.
"March of Mephisto" – 5:28
"When the Lights Are Down" – 3:41
"The Haunting (Somewhere in Time)" – 5:40
"Soul Society" – 4:17
"Interlude I - Dei Gratia" – 0:57
"Abandoned" – 4:07
"This Pain" – 3:59
"Moonlight" – 5:10
"Interlude II - Un Assassinio Molto Silenzioso" – 0:40
"The Black Halo" – 3:43
"Nothing Ever Dies" – 4:45
"Memento Mori" – 8:54
"Interlude III - Midnight/Twelve Tolls for a New Day" – 1:21
"Serenade" – 4:32
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kaban dnia Pią 21:07, 13 Lut 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaban
Odświeża forum co sekunde!!
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: Center Of The Universe
|
Wysłany: Sob 14:42, 29 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
The Roundhouse Tapes
Album koncertowy. Cóż to za szlachetny, ale i kontrowersyjny twór. Twór, mający swe zaszczytne miejsce w dyskografii niemal każdego liczącego się mniej lub bardziej zespołu. Można nagrać album będący uznawany przez kilkadziesiąt lat za przejaw geniuszu i nietuzinkowej muzycznej wrażliwości (Deep Purple, Genesis, Dire Straits). Można także odgrzać studyjne nagrania nieomal pozbawiając je ducha koncertowej improwizacji, licząc, iż specyficzny koncertowy klimat zostanie jako tako oddany na krążku. Można jeszcze pójść w trzecią mańkę – jakże niestety popularną. Czymże jest trzecia mańka? Ano wymęczeniem oklepanych szlagierów i poddanie ich różnorakim zabiegom upiększającym w cieple domowego studia – co by brzmiało to ładnie, cukierkowo i bez cienia zarzutu. Można i tak, owszem, ale o spontaniczności mowy być rzecz jasna nie może. Ot, kolejny studyjniak z wrzawą publiczności w tle.
Która ścieżką podążył Opeth ze swoim „The Roundhouse Tapes”. Album z pewnością nie zyska miana kultowego, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Ot, jedna z wielu tzw. obowiązkowych pozycji w kanonie true fana. Jest tylko pewna kwestia. Otóż każdy, kto zasmakuje owego albumu rychło stanie się takowym fanem. Rzecz niepojęta. Oto pojawił się krążek, co to z pewnością może zostać polecony jako ten, który niezaznajomiony z Opethem jegomość winien posłuchać w pierwszej kolejności. Siła tego albumu jest porażająca. I nie chodzi tu wyłącznie o ostre riffy.
Setlista koncertu to swoista przekrojówka. Nie tylko „historyczna” lecz także stylistyczna. Åkerfeldt i spółka w taki sposób dobrali kawałki, aby zrównoważyć poziom krwistego, bezpardonowego mięcha z liryczną progrockową zadumą. I tak mamy świetne „When” zestawione z genialnym „Windowpane”. Świetny pomysł, wykonanie jeszcze lepsze.
Nie mam pojęcia, czy Opeth zastosował jakoweś ozdobniki metodą studyjnych dogrywek. Jeśli tak – brawa dla producenta. Jeśli nie – chylę czoła przed ich geniuszem. Świetne brzmienie to niezwykle mocny punkt „The Roundhouse Tapes”. Soczyste gitary, raz mięsista, raz jazzująca perkusja (brawo, mości Axenrot), iście progresywne klawiszowe pasaże, dystyngowane, pełne majestatu linie basu... Toż to zakochać się można. Nie ma słów by opisać geniusz wykonawczy Opetha. Mało tu miejsca na improwizację, która została jednak wyparta przez nasycone epickością momenty. Zresztą cały album brzmi nader epicko, majestatycznie – zarówno za sprawą opisywanego artyzmu wykonawczego, jak i rzecz jasna chwalonego w poprzednim akapicie doboru kompozycji. To, co Opeth zrobił w „The Night And The Silent Water”, „Face of Melinda” czy choćby w „Demon of the Fall” zakrawa na swoistą bombę emocjonalną, przyprawiającą o dreszcze wielkości legendarnego meteorytu tunguskiego. Nie mam zielonego pojęcia, jak oni to robią. Jeśli ktoś na to wpadnie – dajcie znać.
I oto doszedłem do niezwykle kontrowersyjnego momentu niniejszej recenzji. Sam wszak napisałem, iż album Opetha do grona kultowych nie dołączy, z drugiej jednak strony otwarcie stwierdzam, iż pozbawiony jest jakichkolwiek słabych punktów. Cóż, fenomen warty bliższego poznania. Zdaję sobie sprawę, iż ciężko będzie przekonać do „The Roundhouse Tapes” niektórych zatwardziałych purystów. „Toż to przecie metal i to taki z growlem, rzygiem do mikrofonu i z szatanem w majtkach”. Nic z tych rzeczy. Płyta – zresztą jak i cała twórczość Opetha – to swoista liryczna pigułka, wysmakowana, pełna zadumy, to pociąg mknący po torach uczuć, zatrzymujący się wyłącznie na stacjach opatrzonych tabliczką z dumnym napisem „refleksja”. Czytelniku – jeśliś nie poznał dotąd Opetha, a w mniejszym lub większym stopniu zainteresowały Cię moje wynurzenia, sięgaj rychło po „The Roundhouse Tapes”. Na pierwszą randkę ze Szwedami wybór idealny.
PS Polecam także dvd z opisywanego koncertu. Jest na co popatrzeć.
"When" − 10:28
"Ghost of Perdition" − 10:57
"Under the Weeping Moon" − 10:28
"Bleak" − 8:39
"Face of Melinda" − 9:58
"The Night and the Silent Water" − 10:29
"Windowpane" − 8:01
"Blackwater Park" − 18:59
"Demon of the Fall" − 8:13
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kaban dnia Czw 18:57, 11 Gru 2008, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaban
Odświeża forum co sekunde!!
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: Center Of The Universe
|
Wysłany: Nie 19:20, 28 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Koniec roku maszeruje wielkimi krokami, jakoby stopy jego w siedmiomilowe buty wzute. Dobry to czas na pewne muzyczne podsumowania, na smakowite Top Ten albumów, kapel i wydarzeń muzycznych, które najmocniej przemówiły do wyobraźni tudzież trzewi autora niniejszych wynurzeń. Panie i Panowie, rok 2008 należał do:
10. Katie Melua, album „Pictures”
Mimo, iż wydana w październiku roku 2007, doskonale wkomponowała się także w wiosenną atmosferę marcowych tygodni. Album po prostu uroczy, bez zbędnych udziwnień i plastikowych rozwiązań. Ot, nostalgiczne brzdęki gitary oraz słodki głos Katie. Sama rozkosz.
9. Metallica, album „Death Magnetic”
Album, na który czekałem – przyznam się bez bicia – z wypiekami na licu. I to już nie ze względu na renomę zespołu, lecz czystą ciekawość: cóż to oni kombinują w tym swoim studio, ich entuzjazm musi mieć solidne fundamenty... No i wykombinowali. Było trochę kontrowersji, mieszanych uczuć, jedni na nowo ich pokochali, inni spisali na straty. Jak dla mnie – wzruszenie ramion, nijakość, jałowość, album w sam raz do prasowania. A „St. Anger” i tak miecie.
8. Gorgoroth
Cóż to były za gorące kwietniowo-majowe tygodnie. Nauka przedmaturalna, żar kipiący z nieba i krwisty stek a la Gorgoroth w słuchawkach. Dowiedziałem się, czym jest muzyczna defekacja. I chciałem więcej!
7. Jan Sebastian Bach
Styczeń i luty bezspornie należały do Bacha. Dopiero po dwóch tygodniach w miarę regularnego słuchania jego twórczości pojąłem istotę rzeczy: geniuszem jest ten, kto grając na własnych emocjach, nadaje najprostszym dźwiękom rangę majstersztyku. Ot, zapachniało truizmem, ale w dobie ogólnej pseudoprogresywnej sieczki (zawsze z ambicjami czerpania z muzyki klasycznej bla bla) wpasowuje się ta sentencja nader szczelnie.
6. Marillion, album „Happiness Is The Road”
Wydarzenie wyjątkowe, jako absolutny fan Marillion czekałem na tę płytę z wytęsknieniem. Nie zawiodłem się, otrzymałem to, na co liczyłem. W świeżym, ale jednak zawsze marillionowym stylu. Droga jest szczęściem? Z pewnością.
5. Pink Floyd / Richard Wright
Obok Genesis i Queen – kapela mego dzieciństwa. Po śmierci nieodżałowanego Richarda Wrighta ich muzyka nabrała nieopisanej świeżości. Świetne klawisze z „Shine On You Crazy Diamond” stały się w jednej chwili genialne, intro z „Echoes” – cóż, namaszczone dłońmi proroków. Smutne, iż tego typu niuanse doceniłem całym swym jestestwem dopiero po śmierci Wrighta. Wcześniej było Pink Floyd, była genialna gitara Gilmoura, był ten arogancki Waters, ten dziwny ale jakże pomysłowy Mason i wreszcie ten ascetyczny klawiszowiec. A w chwili obecnej? Cóż, wyłącznie Absolut, wyłącznie Monolit. Dziękuję, panie Wright.
4. Sylvan
Moje wielkie prywatne odkrycie, padam do stóp Fortunie, iż natrafiłem w odmętach Internetu na tę kapelę. Najlepsze, najdostojniejsze marillionowe ksero XXI wieku. Złapali mnie w swe sidła, więcej takich przynęt, jestem za!
I oto wielka trójka.
3. Marillion, „Brave”
Nieśmiertelne, bezprecedensowe, genialne w swej szczerości i prostoduszności, magiczne, kojące, nostalgiczne i absolutnie wyjątkowe... Opus magnum ery hogarthowskiej, jakiej tam zresztą ery – opus magnum w całym dorobku Marillion. Znam tę płytę ładnych parę lat, ale jednak wakacje roku 2008 wiele zmieniły. Zrozumiałem, na jakiej zasadzie funkcjonuje piękno tego albumu. Szczerość i prostota z lekkim posmakiem whisky. Oto przymioty geniuszu.
2. Opeth
Przyznam się bez bicia – znałem ich wcześniej, jednak zawsze traktowałem jako ciekawostkę, przerywnik między bardziej przystępnymi stylistycznie odmianami metalu. Jeden, góra dwa kawałki, tyle byłem w stanie wytrzymać, a i to w zależności od kaprysów pogody. Aż w końcu coś mi odbiło, coś trzasnęło w ten głupi łeb. I pokochałem Opetha całym sercem. I jest rzewnie, i jest pieknie, i jest smętnie, i jest parno, smakowicie. I ruszam w tany z Pożeraczem Lotosu, na wewnętrznej stronie powiek kryjąc lico Melindy.
1. Kamelot
Oto kolejne odkrycie roku 2008, ośmielę się napisać, iż bodaj najważniejsze, najbardziej inspirujące na przestrzeni ostatnich kilku lat. Niebywale inteligentna kapela łącząca cudowny klimat z niezwykle barwna oprawą literacką. Ich dylogia („Epica”/ „The Black Halo”), koncepcyjnie bliźniak „Fausta” stanowi bodaj najciekawszą interpretację przestrzeni literackiej w muzyce rockowej. Zaiste, wzniosłe to i nader subiektywne słowa, ale to, co wyprawia Kamelot jest dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji oraz rasowej muzycznej podniety i wzruszenia. Świat wykreowany przez Khana i spółkę to na wskroś magiczna i urocza kompozycja malowniczych muzycznych pejzaży, plastycznych detali oraz smakowitych niuansów. Nie wiem, jak oni to robią. Chylę czoła i skomlę o więcej.
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Kaban dnia Nie 22:55, 28 Gru 2008, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Max
Administrator
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 319
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 13:41, 29 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Podziwiam. Niezle to opisales, czesc zespolów pokrywa sie z moimi przesłuchanymi w tym roku. Zreszta jak mogla by się nie pokrywac - sam mi je polcales. )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaban
Odświeża forum co sekunde!!
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: Center Of The Universe
|
Wysłany: Pon 16:43, 29 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Dziękuję, chociaż po napisaniu tego zestawienia miałem wrażenie, że o czyms zapomniałem. Nie dziwota, 10 miejsc to zdecydowanie zbyt mało, rok wszak był dłuugi.
Przy okazji, zapraszam pozostałych Forumowiczów do wypowiedzenia się w tym watku: co zrobiło na Was największe wrażenie, jaki zespół jaki album, jaki koncert dostarczył Wam w mijającym roku największa porcję emocji. Tudzież zgoła odmiennie: co wzbudziło w Was odruchy wymiotne, czego za nic w świecie nie polecicie. Do boju!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kaban dnia Pon 16:44, 29 Gru 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zibi
Dziecko NEO
Dołączył: 16 Gru 2005
Posty: 1429
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 65 razy Ostrzeżeń: 3/5 Skąd: house full of pain
|
Wysłany: Wto 2:10, 30 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Oj, jutro postaram sie zebrac jakos mysli i to opisac.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaban
Odświeża forum co sekunde!!
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: Center Of The Universe
|
Wysłany: Nie 18:44, 04 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
A taki byłem cwany, taki zatwardziały i pewny siebie, rzucałem na prawo i lewo zapewnieniami, że co jak co, ale TEJ płyty z pewnością nie wysłucham. I co? Ano, cytując, „chuj bombki strzelił, choinki nie będzie”. I faktycznie, choinki nie było, a ja jednak złamałem dane słowo. I tak to się zaczęło. Niemal dwie godziny premierowej muzyki, 35 tracków. Toż to prawdziwy przesyt. Hipertrofia, jak w mordę strzelił.
A tyle było górnolotnych zapowiedzi. Koncept, artrockowe, wzniosłe, hiperpatetyczne dźwięki, nowe oblicze zespołu, opus magnum, kamień milowy, koci żwirek, pączki z lukrem... Uff. No właśnie, koncept. Szczerze przyznam, że nie tak to sobie wyobrażałem. Koncept album to dla mnie złożona historia o mocno zarysowanym punkcie kulminacyjnym; muzyczny pejzaż odzwierciedlający opowiadaną przez teksty historię. Tego nauczyłem się słuchając „The Wall”, „The Lamb Lies Down On Broadway”, „Misplaced Childhood”, „Brave”, „Stationary Traveller”, dylogii „Epica”/ „The Black Halo” i wielu wielu innych. Dobry koncept album pretenduje do miana muzycznej księgi, w której słuchacz z zapartym tchem będzie śledził kolejne perypetie bohatera, co i rusz łapiąc się na odczuwaniu przemykających po plecach dreszczy. Idealna symbioza muzyki i słowa.
Jak w świetle powyższych „wytycznych” wypada koncepcyjność „Hipertrofii”? Cóż, Rogucki i świta mieli PLAN, to rzecz bezdyskusyjna. Interludia, brak przerw między kawałkami, mocno akcentowane słowa klucze. Ale na bogów, to wszystko nie trzyma się kupy! To, że odczytałem aluzje, ba! niekiedy cytaty z dzieł Nietzschego, zawdzięczam wyłącznie swojej dociekliwości. Konflikt drzemiących w człowieku pokładów mocy z otaczająca go rzeczywistością, nietzscheańska koncepcja woli mocy i tego typu smakołyki, palce lizać. W życiu nie doszedłbym jednak do takich refleksji posiłkując się wyłącznie tekstami wysmażonymi przez Roguckiego. Zresztą poziom egzaltacji i nagromadzenie pseudofilozoficznego bełkotu skutecznie utrudnia dojście do jakichkolwiek refleksji poza siarczystym „ja pier..le”. Przyznaję, przepadam za pretensjonalnymi tekstami napełnionymi soczystą, ocierająca się niekiedy o grafomanię metaforą. Pod jednym warunkiem – teksty muszą być absolutnie, bezsprzecznie szczere (vide Fish). Na „Hipertrofii” wieje jednak na kilometr plastikiem. Takie wisienki, jak „każdy proton tęskni za istotą absolutu”, czy tytuł „Świadkowie schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców” nawet mnie przyprawiają o mdłości.
Całe szczęście, iż natrafiłem mimo przemożnej chęci ucieczki od nowej Comy kilka naprawdę świetnych liryków. Ot choćby taki „Osobowy” tudzież „Parapet”. Jak dla mnie – jedne z niewielu jasnych punktów płyty.
Słów kilka na temat kontrowersyjnych przerywników. Interludia – świetna sprawa. Ale wciskanie ich przed każdym utworem to już istna... hipertrofia. Gdyby zredukować ich liczbę do – dajmy na to – czterech, maksymalnie pięciu, mielibyśmy całkiem przestrzenną kompozycję, nie przyprawiającą o zmęczenie samą tylko strukturą. Panowie mogli sobie darować świnie (świnie i tak należą do Floydów, ho ho) i odgłosy bezceremonialnego bekania. Ani to ciekawe, ani przyjemne. Na plus zaliczyłbym przerażające interludium „Stosunek do służby wojskowej”. Dla jednych będzie to rzecz nader nieapetyczna, dla innych stanie się nader groteskową widokówką rodem z „wojskowej mitologii”. I ten przewrotny tytuł... Dziwna rzecz, z pewnością dobitnie dająca do myślenia.
Jeśli chodzi o pozostałe elementy. Cóż, nie spodziewałem się muzycznej rewolucji. Jest nieco mięcha, jest nieco zadumy, jest trochę eksperymentów z elektroniką, z trip hopem, jest muzyczna groteska pod postacią „Emigracji”. Ale to jednak nie to. Za dużo dźwięków, za dużo patosu, zbyt wiele sztucznego mistycyzmu i chęci ocierania się o filozofię. Bardzo często wychodzi z tego mdła papka o absolutnie niezjadliwej proweniencji. A to zdecydowanie źle wróży.
Przyznam jednak – choć staram się wstydliwie stłamsić to odczucie – iż jedno się Comie udało. Oderwali mnie od rzeczywistości, przenieśli w inny – niekoniecznie przystępny wymiar. Ale czy ktoś mnie cholera pytał, czy chcę się gdziekolwiek przenosić?
Płyta 1:
1. Party- Ein Buch für Alle und Keinen
2. Wola istnienia…
3. After party
4. Lśnienie
5. Diagnoza
6. Transfuzja
7. Przesilenie
8. Nadmiar
9. Nowe tereny migreny
10. Trujące rośliny
11. Ciągi i pociągi
12. Osobowy
13. Loty i odloty
14. Emigracja
15. Stosunek do służby wojskowej
16. Zero osiem wojna
17. Polish Ham
18. Pożegnanie z mistrzami
19. Chrum!
20. Świadkowie schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców
21. Koniec pewnego etapu
Płyta 2:
1. Początek pewnego etapu
2. Ekhart
3. Na na na na
4. Zamęt
5. Zwalniamy
6. Widokówka
7. Parapet
8. Popołudnia bezkarnie cytrynowe
9. Ślimak
10. Cisza i ogień
11. Epilog ze starym prykiem
12. Archipelagi
13. Recykling
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kaban dnia Nie 1:25, 25 Sty 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
wrotek
Pysiaczek
Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Epping Forest
|
Wysłany: Pon 0:31, 05 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
przez takie tytuły jak
" Świadkowie schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców " i " Ślimak"
nie zainteresuję się. Co za syf.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaban
Odświeża forum co sekunde!!
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: Center Of The Universe
|
Wysłany: Pon 8:01, 05 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
Hehe ze ślimakiem jest taka sprawa, iż jest to interludium, w którym dzieci intonuja "ślimak ślimak wystaw rogi". Rozkoszne. A "Świadkowie", mimo idiotycznego tytyłu, okazują się być - moim zdaniem - bodaj najlepszym utworem...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kaban dnia Pon 8:02, 05 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zibi
Dziecko NEO
Dołączył: 16 Gru 2005
Posty: 1429
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 65 razy Ostrzeżeń: 3/5 Skąd: house full of pain
|
Wysłany: Pon 16:48, 05 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
Swiadkowie to faktycznie dobry kawalek, z dobra gitara.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|